Atari… Atari 65XE. Mój pierwszy komputer w domu. Pierwsze kontakty z grami, pierwsze programy, poznawanie assemblera, pierwsze próby kodowania, to wtedy dopadła mnie fascynacja sceną komputerową – dema, intra. Wspomnień czar.
Większość opisałem w innym poście: http://cezarowy.blogspot.com/2018/08/a-a-a-ataaaari-wspomnien-czar.html, kilka rzeczy jednak się zmieniło. Po pierwsze – znalazłem na strychu moje dwa zeszyty z opisanymi wszystkim grami, demami, loaderami potrzebnymi do wczytania konkretnych programów. Dla mnie to niesamowita porcja nostalgii, którą tak ostatnio uwielbiam. Wiem, mięczak jestem i sentymentalny facet.
Działający magnetofon również się 'uchował’, wraz z cartridge z loaderami do gier i kilkunastoma kasetami. Dla niewtajemniczonych – standardowe magnetofony Atari miały zawrotną prędkość ładowania danych wynoszącą 600 bodów, czyli bitów na sekundę. Przypominam, że 1 bajt to 8 bitów, 600 bitów to 75 bajtów. Lepsza gra zajmowała 40kb, łatwo więc policzyć, że czas wgrywania to przynajmniej około 10 minut. A były gry obszerniejsze, aby się załadowały trzeba było czekać 20 minut.
A poza tym, to gry się wtedy liczyło na 'obroty’, czyli licznik w magnetofonie. Młodszym zapewne ciężko to sobie wyobrazić, ale żeby znaleźć ulubiony tytuł trzeba było przewinąć kasetę do początku i później do zapisanej w zeszycie wartości licznika, żeby trafić na odpowiedni ciąg taśmy. A że 'się grało’, to taśma się zużywała i raz za razem było ją ciężej wgrać. Stąd właśnie słynne 'cicho, bo się nie wgra’ – bo czyż mogło być dla dwunastolatka coś bardziej stresującego niż LOAD ERROR po 15 minutach czekania? Lekcje odrobione, wszystko posprzątane, a grać nie można! Dlatego przekonałem rodziców po jakimś czasie do wyłożenia pieniędzy na 'Turbo’ – w moim przypadku Blizzard. Ależ to była różnica! Zamiast 10 obrotów – 10! Szok!
Do tego w gotowości czekają joysticki, na 'gumach’, albo 'mikrostykach’. Jak ostatnio grałem, bo zastanawiałem się jak moi rodzice mogli wytrzymywać kilkugodzinne czasem granie z tym odgłosem klikania w tle…
Na koniec z ciekawostek kultowy MOD z czasów wojenek Atari-Commodore.
Ehhhh… Zrealizowane marzenie w dzieciństwie. Pamiętam, że jechałem po niego specjalnie na giełdę DZZ na ulicy Lompy w Katowicach. Grać się na nim za bardzo nie dało, ale jakiż prestiż na osiedlu!
Przeleżał u mnie długo, trzeba było się za niego zabrać.
Na szczęście wymagał wyłącznie czyszczenia i wymiany baterii.
Aloha! Z pewnymi tematami schodzi mi dłużej. Coś, co powinno zająć godzinę jakoś magicznie rozkłada się na kwartał. Może nie aż tyle zajęło zrobienie i uruchomienie SDrive-MAX, jednak zdecydowanie zbyt długo. Cóż, życie 😀
Czym jest SDrive-MAX? Emulatorem stacji dysków i magnetofonu podłączanym bezpośrednio do Atari opartym na Arduino UNO. Z wyświetlaczem dotykowym! I na kartę SD! Bajer.
Tak, wiem, że jest SIO2SD, ale jak na moje potrzeby (uruchomienie Atari raz na kwartał) jest zbyt drogie. SDrive-MAX kosztował mnie 35 PLN. Częściowo dzięki pomocy fanów Atari (pozdrawiam serdecznie użytkownika falcon030 z AtariOnline.pl, który przesłał mi wydrukowaną wtyczkę SIO) a częściowo przez moją pomyłkę – zamówiłem ekran 2.4 cala zamiast 2.8. Wtedy koszt wzrósłby jednak tylko o 15 PLN, także również tragedii nie ma 🙂
Zaczynamy od Arduino UNO i wyświetlacza LCD z czytnikiem kart SD. Oprogramowanie obsługuje kilka różnych typów wyświetlaczy, najpopularniejszym i polecanym jest ILI9341.
Aby zadziałały musicie oczywiście zidentyfikować na jakim porcie COM pojawiło się Arduino (możecie to zrobić w Menadżerze urządzeń Windows) i uruchomić je z poziomu folderu z Waszym kodem do LCD. Przy drugim podejściu użyłem wymienionego XLoader i poszło jeszcze łatwiej, bo sam wykrył port COM.
W tym folderze znajduje się również sdrive.atr, który MUSICIE wgrać do folderu głównego karty SD. Co do samej karty – 8GB w zupełności wystarczy, aby pomieścić CAŁE oprogramowanie kiedykolwiek wydane na Atari, takie czasy… Karta musi być sformatowana na FAT32.
Po uruchomieniu Arduino z podłączonym wyświetlaczem mamy możliwość kalibracji LCD.
A tutaj efekt już wgranego kodu. Działa!
Jak widać poniżej na samym dole: zapomniałem wgrać sdrive.atr.
Tu już poprawnie:
Ja robiłem wersję 'minimum’ (jednocześnie magnetofonu używał i tak nie będę, stacji dysków nie mam). Połączenie jest opisane na wymienionej stronie https://atari8bit.net/everything-sdrive-max/#making, pozwolę sobie załączyć pięknie rozrysowany sposób połączenia.
Połączona wtyczka wraz z kabelkami wygląda jak poniżej:
Pierwsze uruchomienie było jak zwykle stresujące, ale udało się! WAŻNE, aby w momencie startu przytrzymać klawisz Option w Atari, wtedy zabootuje sdrive. atr.
Co do użytkowania, na stronie Everything SDrive-MAX jest wszystko niesamowicie dokładnie podane, ale pozwolę sobie przytoczyć kilka skrótów klawiszowych, które mogą się Wam przydać na samym Atari:
– strzałki dół/góra – przewijanie listy programów
– +/* – początek/koniec listy na ekranie
– </> – początek/koniec folderu
– Esc – folder nadrzędny
– / – folder główny
– CONTROL + F – wyszukiwanie plików po nazwie
– F – następne wyszukanie według schematu
– 1,2,3,4 – mapowanie kolejnych stacji dysków
– CONTROL + L – długie nazwy plików
Na szybko – trzymamy OPTION i włączamy Atari, gdy zacznie ładować się sdrive.atr (co widać na ekranie LCD – miga zielona dioda przy D0:) możemy puścić OPTION. Po załadowaniu ekran wygląda jak poniżej. Wchodzimy w folder na którym nam zależy, wybieramy grę/demo, dwa razy RETURN aby zamapować wybrany plik do stacji dysków, później znowu trzymamy OPTION (wiele gier na Atari wymaga wyłączenia BASIC w momencie ładowania) i RESET. Zaczyna ładować się gra.
I możemy zagrać w NINJA!
Urządzenie ładuje zarówno obrazy dysków w ATR, jak i format pliowy XEX. Autorzy sugerują zasilanie zewnętrzne, ale u mnie wszystko działa zasilane z portu Atari. Oczywiście Arduino działa wtedy tylko gdy Atari jest włączone 😀
Poniżej krótkie wideo, niestety gdy je zobaczyłem doszedłem do wniosku, że nie jestem mistrzem kręcenia filmów… Postaram się nagrać coś lepszego. Jak widać skorzystałem z możliwości wydruku 3D i wydrukowałem gustowną obudowę. Na stronie projektu jest kilka dodatkowych modeli obudowy, które są po prostu piękne.
Z ciekawostek, które wyszły w praniu.
Format FAT32 nie sortuje automatycznie po nazwie. Z tego to powodu pliki wyświetlają się pod SDrive tak jak zostały wgrane, czyli w sumie losowo. Niezbyt fajnie się wtedy wybiera z folderów, gdzie są dziesiątki tytułów. Ale jest sposób! Ja skorzystałem z DriveSort, kilkadziesiąt kliknięć i miałem całą kartę SD przygotowaną tak jak sobie wymarzyłem.
Reasumując: było warto! Świetny, prosty projekt, który ożywił moje Atari. Dzieciaczki zagrały i w Montezuma’s revenge jak i International Karate (czy też World Karate Championship).
Na szybko, w skrócie – film dokumentalny opowiadający o 'giełdach komputerowych’, które były praktycznie jedynym miejscem na spotkanie z komputerami, programami, grami w latach osiemdziesiątych.
Jako sentymentalny, stary facet, bardzo się ucieszyłem z tego, że projekt został doprowadzony do końca
Ehhh… Nostalgia człowieka dopadła. Odebrałem właśnie z serwisu moje Atari 65XE. Przeszło z moich rąk do kuzyna, później wróciło do mnie. Przeleżało dość długo na strychu, później okazało się, że padł ROM i RAM. Na szczęście są jeszcze ludzie, którzy zajmują się reanimowaniem takich sprzętów (pozdrawiam Pana Jacka Zimę o pseudonimie Winter). Wymienił szybko, bezboleśnie dla pacjenta.
Z pewną dozą obawy podłączyłem go do telewizora…
Ale komputer ruszył bez problemu, mogłem się również wykazać w kwestii zdolności programistycznych 😉
Kultowy (jak dla mnie przynajmniej) Self test również zagrał znaną muzyczkę, przypomniał kolory.
To też ciekawa kwestia, bo nie każdy zapewne pamięta, że: 1. Nie wszyscy wtedy jeszcze mieli kolorowe telewizory 2. Jeżeli nawet mieli, to okupowali go często domownicy i nie można było sobie pograć w kolorze, bo rodzice przeganiali… 3. Miałem do niego dedykowany monitor monochromatyczny, także gry i dema raczyły mnie odcieniami ZIELENI. Do tego – czasem mu 'padała synchronizacja’ i trzeba było go mocno walnąć od góry, aby zaczął poprawnie działać.
O, chyba taki miałem:
Powyżej komplet wraz z joystickiem Megaboard. Był takim moim marzeniem, które długo pielęgnowałem po zobaczeniu reklamy w Bajtku albo Top Secret. Długo zbierałem na niego pieniądze, kupiłem na giełdzie w Katowicach. Miał licznik czasu 'w dół’, 'w górę’, slow motion i auto fire. Które nigdy się nie przydały, ale co tam – chciałem go mieć. Okazał się niezbyt ergonomiczny, ale co tam – się grało!
Powyżej kolejny 'znak czasu’ – składanki na kasetach. To akurat 'Zestaw programisty’. Polecam zwrócić uwagę na 'profesjonalne’ opisy do nich. I mityczne: 'Więcej informacji znajdziesz w opisach programów’. Ciekawe czy była w Polsce osoba, która takie opisy wtedy miała…
Kolejna domena komputerów Atari i Commodore – cartridge. Czyli karty, na których wgrane 'na sztywno’ były gry czy też programy użytkowe. Dzięki temu uruchamiały się błyskawicznie. Starsi zapewne pamiętają, że szybkość magnetofonu Atari była dramatyczna – 600 bodów (czyli bitów) na sekundę. Przez co niektóre gry 'wgrywały się’ i ponad 20 minut. Z tego to powodu montowano 'Turbo’, czyli sprzętowe przeróbki magnetofonu. Ja miałem Blizzard. W początkowej fazie należało najpierw załadować loader do 'Turbo’ w 'Normalu’ i dopiero później grę w 'Turbo’. Pamiętam, że miałem kasetę z kilkudziesięcioma jednostkami na taśmie (wtedy gry liczyło się na jednostki obrotów licznika magnetofonu) i na niej wyłącznie same loadery. Cartridge eliminował tą uciążliwość – miałem po prostu wtedy loadery zapisane na nim. Z tego co kojarzę – Universal loader ładował zdecydowaną większość. Commodore miał swojego Black box’a, ale to był przeciwny front barykady 😉
Kultowe 'ciszej, bo się nie wgra’ uderzy mnie zapewne jesienią, kiedy mam ochotę przejrzeć zawartość kaset, bo 'zgubił się’ zeszyt z opisem ich wszystkich…