Koncert Rotting Christ, Moonspell i Silver dust

Kolejny koncert zaliczony.

Tym razem 24.11.2019 w Klubie Kwadrat spotkali się dawni znajomi – uwielbiany przeze mnie Rotting Christ oraz Moonspell, którego co prawda ostatnio nie słucham, ale bardzo szanuję i podziwiam ich za płyty Wolfheart oraz Irreligious.

Nie umiem za bardzo pisać o koncertach, ponieważ są to moje głębokie emocje, przeżycia, ciężko to przelać na 'papier’. Może z czasem się nauczę. Odbieranie muzyki to nie dodanie kolejnego włącznika do Home Assistant 😉

Rotting Christ jest dla mnie ostatnimi czasy bezapelacyjnym numerem 'jeden’, jeżeli chodzi o intensywność słuchania oraz ilość utworów, które bardzo do mnie docierają. Nie inaczej było i tym razem – koncert był świetny, już w nowym, kolejnym składzie. Oczywiście Sakis i Themis dalej tworzą człon zespołu, ale dwie nowe (z czego jedna bardzo młoda) twarze zastąpiły kilkuletnich muzyków. Zagrali wspaniale, z energią, tak jak uwielbiam, chociaż zabrakło mi 'tego czegoś’, co by wyróżniło ten koncert specjalnie z innych. Z utworów na pewno warto wymienić: 666, Societas satanas, In Yumen/Xibalba, King of stellar war, Grandis spiritus diavolos, Apage Satanas, Non serviam. Młyn pod sceną zaliczony, warto było się pojawić, jak zawsze zresztą na ich koncertach.

Moonspell – legenda metalowo/goth/black rockowa. Utwory takie jak Opium, Alma mater, Vampiria, Mephisto, Fullmoon madness znane są chyba każdemu fanowi metalu, czy zespół lubi, czy nie. Widać, że ciągle kochają to co robią i świetnie potrafią nawiązać kontakt z publicznością. Warto pochwalić, bo niejedna gwiazda, szczególnie tak długo grająca, nie potrafi teraz tego zrobić. Cieszę się, że ich widziałem po raz kolejny, ale tym razem słuchałem ich już bardziej z tyłu, na spokojnie, kontemplując muzykę.

Koncert był ważny i miły dla mnie również z innych względów – pojawiła się nam nim moja stara 'brygada’ ze studiów – niniejszym pozdrawiam Magdę, Futrzoka, Caniggię, Słonia. Do tego kilka osób ze starej gwardii koncertowej – również pozdrawiam!

Silver dust nie znam, więc nawet nie opisuję, nie odpowiadał mi ani ich image, ani muzyka.

Koncert Mortiis i Dead Factory

Jeszcze na gorąco, z muzyką brzmiącą w uszach… Warto udać się w tak mistyczne podróże. Nie każdy ceni Mortiis, bo wymyka się prostym klasyfikacjom przez lata – początkowo dark ambient, później electropop (chociaż tu się z tą klasyfikacją nie zgadzam), ostatnio ostrzej, bardziej rockowo-industrialnie.

Ja osobiście go uwielbiam, szczególnie dzięki płycie The Smell of Rain, wydanej w 2001 roku, którą w pewnym okresie słuchałem kilka razy dziennie przez bity kwartał. Ma coś magicznego w sobie, co mnie do niej przyciąga. Do tej pory, niezmiennie.

Dzisiejszy koncert akurat nie był związany z tą płytą, a z początkami jego kariery z czasów Era I – albumów Anden som Gjorde Oppror, Crypt of the wizard oraz The Stargate.

Muzyka magiczna – przesiąknięta starymi legendami, trollami, walkami rycerzy i mrocznymi, deszczowymi lasami północy. Ciekawe jest to, że te płyty zostały wydane 25 lat temu, a ich klimat w ogóle się nie zestarzał i tak jak przyjemnie mi się ich wtedy słuchało, tak teraz na koncercie byłem zauroczony. Zamknięte oczy i chłonięcie dokonań artysty. Czyż to nie piękne?

Pozostawił po sobie wielki niedosyt – to było zaledwie 60 minut, z wielką chęcią spędziłbym w tym klimacie nawet całą noc, obcując z czymś, moim zdaniem, jak początkowo stwierdziłem – mistycznym.

Supportem był industrialny Dead Factory – całkiem ciekawy polski zespół. Nie dorosłem jeszcze do słuchania industrial, więc nie będę się tu zbytnio wypowiadał – podobało mi się jednak.

Pozostaje włączyć ponownie płyty Mortiis w domu i dopisać kilka urządzeń w Home Assistant 😉

Dobranoc. Pozdrawiając z norweskich lasów…

Your absence makes me way too wicked…
You presence makes me you way too wicked…

Koncert Legendy Metalu

Nie samą elektroniką człowiek żyje…

Oprócz rodziny, biegania, sprzętów retro, gier – od 30 lat jestem maniakiem muzyki metalowej. Mocno metalowej, aż po ekstremalny black i death z delikatnym odchyłem w stronę EBM i rocka gotyckiego.

Niedziela 29.09.2019 była okazją do ponownego odświeżenia sobie wrażeń z występów prawdziwych Legend Metalu – jak nazywała się wspólna trasa Quo Vadis, Vader, Kat i Acid Drinkers. Niektórych z nich widuję cyklicznie (rok bez koncertu Kat rokiem straconym), ale Acid Drinkers widziałem chyba ostatni raz jakieś 25 lat temu na Metalmanii.

Dobrze więc było zobaczyć ich wszystkich w jednym miejscu, w Krakowie.

Na pierwszy ogień poszedł szczeciński Quo Vadis. Skaya i jego grupa stanął na wysokości zadania, ludzie również żywiołowo na nich reagowali. Dobór utworów na koncert zadowolił i mnie – NKWD, Trzy szósteczki, Ból istnienia. Ja osobiście przestałem słuchać ich płyt gdzie po Test Draizea, ale to co zagrali skupiało się z tego co mi w głowie utkwiło na pierwszych płytach.

Vader. Tego zespołu nie trzeba przedstawiać żadnej osobie, która miała do czynienia z muzyką metalową. Peter to faktycznie żywa legenda, Vader prezentuje przeważnie na koncertach ścianę dźwięku, która powala nawet najtwardszych. Tak było i tym razem, ale dobór kawałków na koncert był w mojej grupie znajomych dyskusyjny. Brakowało best of the best – Dark Age, Sothis, Silent Empire, ale każdy zapewne sądzi co innego 🙂

Kat & Roman Kostrzewski – życie Romana nie oszczędzało, co wyraża w swojej twórczości. Ze starego składu Kat został wyłącznie sam Roman, teraz już nawet Irek Loth nie bębeni. Wyrocznia, Diabelski Dom, Łza dla cieniów minionych – dla tych utworów, które poznałem szczylem będąc, jeżdżę na ich koncerty corocznie. Cała płyta Oddech wymarłych światów jest dla mnie czymś niesamowitym, magicznym. Czymś, czego słuchałem w domu po kryjomu na słuchawkach, albo gdy rodziców nie było w domu. To pozostało – ich koncert to zawsze jest moja godzina, podczas której mogę spokojnie (lub mniej, jeżeli porwie mnie młyn pod sceną…) oddać się mistycznej sztuce Romana. I tak mam nadzieję pozostanie przez wiele kolejnych lat. Nowe płyty mnie nie kręcą, ale dla starych – zawsze warto.

Acid Drinkers – Acidophilia, Pizza Driver, Drug dealer – poznańscy rock’and’rollowcy wiedzą jak doprowadzić publiczność do czerwoności. Mimo (moim, ale nie tylko) zdaniem Titus nie był w najlepszej formie, jednak udało się stworzyć fajny klimat. 

Ten cały przestrzał muzyczny – death’trash, death, trash, rock’n’roll był wybuchową mieszanką i widziałem, że większość ludzi wychodziła z koncertu bardzo zadowolona.

Do zobaczenia na koncercie Mortiis, to już za miesiąc.